Po dłuższej przerwie wracam do rozmyślań. Tym razem wokół tematów pozornie odległych, a jednak we mnie splecionych. Zastanawialiście się kiedyś, czy można żyć w zakonie bez wiary? Albo jak wyglądałoby życie, gdyby z wózka aktywnego zrobić wyścigówkę, doczepiając silnik turbowentylatorowy? Mnie to nurtuje.
Byłam kiedyś bardzo wierzącą katoliczką. Nawet wahałam się, czy nie pójść do zakonu. Życie wypełniała pustka, a jedyną nadzieją wydawał się Bóg. Równocześnie doskwierał mi ból kręgosłupa i całego ciała – mieszanka zwyrodnienia oraz fibromialgii. Te dwa wątki, duchowy i cielesny, splatają się w mojej głowie do dziś.
Życie zakonne toczy się swoim rytmem, porządkowanym liturgią godzin:
- Wezwanie (Invitatorium)
- Jutrznia (Laudes)
- Modlitwy w ciągu dnia (Tercja, Seksta, Nona)
- Nieszpory (Vesperae)
- Kompleta (modlitwa na zakończenie dnia)
- Godzina czytań (Matutinum/Officium Lectionis).
Poza tym – msza, praca, codzienność. Być może katecheza, być może pomoc potrzebującym. I właśnie to wyróżniałam – pomoc. Niezależnie od wyznania. Uważam, że etyka nie musi być przywiązana do religii. Można nieść siebie innym bez dogmatu. Pytanie tylko: czy rytm dnia i spokój klasztoru to odpowiednia zapłata za życie bez niepokoju?
Problem w tym, że na styku rytuału i wiary pojawia się złość. Instytucja Kościoła wywołuje we mnie sprzeciw. Taki gniew szybko obróciłby się przeciw mnie samej. Moja psychika by tego nie uniosła – a to z kolei wzmaga ból fibromialgii. Pętla sprzężenia zwrotnego: cierpienie nakręca emocje, emocje pogłębiają ból.
Fibromialgia nie jest błahostką. To nie tylko ból, ale też zmęczenie, mgła mózgowa, nadwrażliwość na bodźce, zaburzenia snu, zespół jelita drażliwego, lęki, obniżony nastrój. Ból jest rozlany, symetryczny, mięśniowo-stawowy, opisuje się go jako pieczenie, ściskanie czy kłucie. Bywa, że zwykły dotyk boli. A w chwilach zaostrzeń – nawet stanie na nogach staje się wysiłkiem. Kiedyś brałam tramadol, ale uzależnienie mnie nauczyło, że wolę się trzymać z daleka od tej substancji. Boję się nawrotu.
To właśnie wtedy rodzą się fantazje o wyścigówce. Wózek, balans, przeszkody – a gdyby tak doczepić silnik modelarski? Mały turbowentylator i nagle mam bolid albo nawet coś w stronę pojazdu latającego. O wywrotkę nietrudno – ale wyobraźnia bywa lepszym środkiem przeciwbólowym niż farmaceutyki.
Pomoc innym pozostaje moim celem. To coś, z czego nie zrezygnuję. Ale nie potrzebuję struktur, klasztoru, habitów. Mogę usiąść w parku, wziąć kartkę i pisać. Działać po swojemu.
Być może nie znajdę spokoju w murach klasztoru ani w ciszy modlitwy. Być może nie znajdę go też w ciele, które wciąż boli. Ale mogę znaleźć sens w drobiazgach: w rozmowie, w kartce zapisywanej w parku, w wyobraźni, która potrafi zamienić wózek w wyścigówkę. A to wystarczy, żeby iść dalej – swoim rytmem.
Dodaj komentarz