Nikt nie widzi choroby, dopóki nie zaczniesz krzyczeć. A ja już nie mam siły krzyczeć.
Mam zaburzenia psychiczne. Nie powiem Ci dokładnie jakie, bo wtedy od razu zostanę wrzucona do szufladki. Już i tak za dużo razy byłam tylko „problemem”, „ryzykiem”, „niepewnym pracownikiem”.
Chciałabym mieć normalne życie. Pracować. Wynająć mieszkanie. Robić zakupy i nie liczyć, czy wystarczy mi do końca tygodnia. Ale nie mam jak. Moje zdrowie psychiczne sprawia, że często nie daję rady utrzymać pracy, a bez pracy nie mam jak się leczyć. To błędne koło.
Nie raz byłam zatrudniona. Chciałam się sprawdzić, zależało mi. Ale kiedy nadchodzi gorszy okres – spadek energii, lęk, rozkojarzenie – wszystko się wali. Ludzie patrzą krzywo. Pracodawcy nie rozumieją. Zwalniają. Zostajesz bez dochodu. Bez stabilizacji. Bez prawa do odpoczynku i leczenia.
Nie jestem leniwa. Nie jestem roszczeniowa. Mam po prostu niewidzialną trudność, która nie zwalnia mnie z rachunków, z głodu, z zależności od innych.
Nie proszę o specjalne traktowanie. Proszę o przestrzeń na to, żeby się leczyć, próbować, popełniać błędy, podnosić się i żyć bez strachu, że jedno potknięcie sprawi, że znowu stracę wszystko.
Wpis nie jest o mnie, ale zbyt często spotykam się z takimi sytuacjami aby milczeć. Jest to realny problem bez łatwego rozwiązania 😓
Znasz taką sytuację? Ile byś był w stanie, aby komuś pomóc wyjść z kryzysu?
Dodaj komentarz